Polskie rolnictwo może niedługo przejść do historii. Wyobraźmy sobie sytuację, w której ten najważniejszy sektor gospodarki staje się zwyczajnie nieopłacalny dla szarego Kowalskiego. Rolę polskiego gospodarza przejmują w takim układzie albo korpo-giganci, albo… konkurencja z Rosji i Ukrainy.
Rolnictwo w obydwu tych toczących wojnę państwach zdaje się kwitnąć na przekór przeciwnościom losu. Bardzo niskie ceny zbóż i rzepaku niemal wyeliminowały nasz polski eksport. O dramatycznej sytuacji polskich rolników możemy przeczytać w najnowszym numerze konserwatywno-liberalnego „Najwyższego Czasu!”.
Rolnictwo w Polsce nad przepaścią
Jak wskazują „Najwyższy Czas!” oraz cytujący artykuł antyrządowy portal polskaracja.pl, wojna na Ukrainie jest tylko gwoździem do trumny, do której przez ostatnie lata wpychano polskie rolnictwo.
– To nie kryzys to rezultat
– diagnozował Stefan Kisielewski sytuację w PRL-u.
Choć od upadku komunizmu minęły trzy dekady z okładem, słowa te wracają do powszechnej świadomości jak bumerang.
– Mowa nie tylko o rynku zbóż i rzepaku, o którym głośno słychać w kontekście protestów rolniczych przeciw zalewowi zboża ukraińskiego. Chodzi także o rynek trzody chlewnej, a na horyzoncie dalsze sektory: mleczarstwo i drobiarstwo. I nie zaczęło się to z wojną na Ukrainie, ale znacznie wcześniej
– ocenia „Najwyższy Czas!” w artykule „Dramat polskiego rolnictwa”.
Z publikacji możemy dowiedzieć się m.in. tego, że w 2002 roku, czyli jeszcze przed wstąpieniem do Unii Europejskiej, Polska była potentatem w dziedzinie hodowli trzody chlewnej.
– Ponad 760 tys. gospodarstw. Dziś to tylko wspomnienie. Od tamtego okresu liczba gospodarstw cały czas spada: ok. 400 tys. w 2010 roku, niecałe 250 tys. w 2015 roku, a dziś… zaledwie 56 tys. Minister Rolnictwa i Rozwoju Wsi niedawno chwalił się
zahamowaniem tempa spadku. Czyżby? W ciągu dwóch lat zlikwidowanych zostało 47,6 tys. gospodarstw. Oznacza to, że aż 46% hodowców trzody chlewnej nie poradziło sobie z nieopłacalną produkcją w tym sektorze. Pogłowie loch zmniejszyło się o ponad 220 tys., a liczba świń o 2,3 mln. Tylko w ostatnim roku pogłowie świń spadło o ponad 1,1 mln sztuk
– demaskuje kłamstwa władzy dwutygodnik.
Jeszcze gorzej jest na rynku zbóż i rzepaku
Wielokrotnie na łamach naszego portalu alarmowaliśmy o wzmagającym zalewie Polski tanim (i gorszej jakości) zbożem z Ukrainy. To właśnie ten niekontrolowany napływ towaru zza wschodniej granicy skłonił rolników do publicznych wystąpień. Ostatnie odbyło się 7 marca w województwie lubelskim, w miejscowości Piaski.
– To jest 5 czy 6 protest rolniczy w ciągu niespełna dwóch miesięcy, a sytuacja nie zmienia się. Ukraińskie zboże złej jakości wciąż zalewa polski rynek, a nasi rolnicy stoją na skraju bankructwa. Szczególnie u nas, na ścianie wschodniej. Rząd się ślizga na du… polskich rolników. Za nami nie stoi żadna organizacja, nikt z nas nie wybiera się do rządu, jak lider Agrounii. Nie bawimy się w politykę, ale krzyczymy, że polscy rolnicy są w krytycznej sytuacji. Minister Kowalczyk już od dawna zna problem i nic z nim nie robi
– mówił w wywiadzie dla “Dziennika Wschodniego” Piotr Pokrywka, organizator rolniczego protestu.
Rolnicy mają bowiem za złe pisowcom podejrzaną opieszałość. Rząd w Warszawie do tej pory, pomimo coraz to nowych protestów, nie złożył do Komisji Europejskiej wniosku o zastosowanie art. 4 rozporządzenia 870/2022, czyli tzw. klauzul ochronnych.
– Jak ujawniły media rolnicze, trwają przepychanki między resortem rolnictwa i Kancelarią Premiera, kto ma złożyć wniosek lub raczej go nie złożyć
– czytamy w artykule „Najwyższego Czasu!”.
Polski eksport zamarł ze względu na dużo tańszą konkurencję ukraińską i rosyjską. Ceny oferowane przez toczących wojnę Ukraińców i Rosjan są znacząco niższe (od 20 do nawet 50 dolarów). Oprócz tego redakcja „Najwyższego Czasu!” przypomina o uzależnieniu polskiego eksportu od wielkich koncernów międzynarodowych i wygrywanych przez nie przetargów. W takim układzie produkcja rolna siłą rzeczy przestaje się polskim rolnikom opłacać.
Ubiegłoroczne zapewnienia o kupnie przez instytucje państwowe terminala zbożowego (BTZ) lub wybudowania niesławnego Agroportu już wtedy wkładano między bajki. Dzisiaj, biorąc pod uwagę zaistniały kryzys, scyzoryk w kieszeni się otwiera.
– Rolnicy, którzy nie sprzedawali w żniwach, wsłuchując się w słowa ministra rolnictwa i rozwoju wsi Henryka Kowalczyka, dziś żałują, bo stracili podwójnie. Nie dość bowiem, że ceny spadły, to często kupowali nawozy i środki ochrony roślin po wysokich cenach
– czytamy na łamach „Najwyższego Czasu!”.
Jak ostrzega dwutygodnik, zła sytuacja hodowców trzody chlewnej i krajowych producentów zboża to dopiero początek. Na horyzoncie odmalowuje się zalew Polski jajami, mięsem drobiowym, a nawet mlekiem z Ukrainy. Produkty te z oczywistych względów wyjęte są przecież z unijnych mechanizmów kontroli jakości – są tanie, ponieważ produkowane są tanio. Ta nieuczciwa konkurencja z pewnością będzie przywoływana na kolejnych protestach, bo rolnicy broni nie składają i zamierzają walczyć o swoje.
Przeczytaj również: Jan Wernicki odwołany z funkcji prezesa Krajowej Grupy Spożywczej
Źródło: Najwyższy Czas!, polskaracja.pl